"Zapiski z Toskanii" w reż. Abbasa Kiarostami są filmem dziwnym. Porównałabym go do "Baby są jakieś inne" Marka Kotarskiego.
Rozpoczyna się wieczorem autorskim Jamesa, anglojęzycznego pisarza, który to wydał we Włoszech swoją najnowszą książkę. Specjalizuje się on w pisaniu o sztuce. Na spotkaniu zjawia się kobieta. W wieku po 40. - grana przez Juliette Binoche. Prosi swojego kolegi, a również znajomego Jamesa, by następnego dnia podpisał u niej w sklepie z antykami książki. Sama wychodzi ze spotkania poganiana przez głodnego syna. Następnego dnia James w drodze na pociąg zjawia się u niej. Pyta czy mogliby na chwilę wyrwać się z miasta, bo chciałby przed podróżą odpocząć od zgiełku. Wsiadają do samochodu i jadą. I rozmawiają o stosunkach damsko męskich, relacjach mąż - żona, dzieciach. Subtelnie ze sobą flirtują. W kawiarni kobieta bierze ich za małżeństwo, ale nie wyprowadzają jej z błędu. I od tego momentu zaciera się jasność sytuacji. Rozmawiają ze sobą jak 15 letnie małżeństwo. I tak do końca filmu.
Cóż można powiedzieć. Mało Toskanii w tych zapiskach. Lepiej obejrzeć film w domu leżąc wygodnie na kanapie.
A poniżej coś na pocieszenie, dla tych którzy tęsknią za takimi widokami.
Widoki z Toskanii, by me. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz